Po drugiej stronie granicy ukazało się miasto Poipet - połączenie skrajnej nędzy z hotelami i kasynami najwyższej klasy. Hazard jest w Tajlandii zakazany, stąd w Kambodży tuż przy granicy stoją budynki, w których można tę potrzebę zaspokoić. Zaraz za granicą mieliśmy zapewniony transport autobusem ( tylko dla turystów ) do dworca autobusowego. Wszystko było dobrze zorganizowane; jedyny problem zarówno w Tajlandii jak i w Kambodży to fakt, że nie informują cię na początku podróży, że będą jakieś przesiadki, przystanki, obiadki, ani gdzie dokładnie cię wysadzą. Po pewnym czasie można się przyzwyczaić, ale i tak wrodzona nieufność powoduje, że gdy się niespodziewanie gdzieś zatrzymywaliśmy, to pojawiała się nutka niepokoju.
Niedługo przyjechał autobus przypominający polski "ogórek", tyle, że z klimatyzacją. Nie był w najlepszym stanie - chyba żadna kontrolka nie działała. Kierownica po prawej stronie, chociaż ruch w Kambodży obowiązuje prawostronny. Zatrzymaliśmy się jeszcze w kilku miejscach: swego rodzaju "kantorze" dla osób, które chcą wymienić baht'y lub dolary, na riele. Nie opłaca się wymieniać dolarów, gdyż przynajmniej w Siem Reap można się nimi spokojnie posługiwać. Ruszyliśmy w kierunku Siem Reap - 150 km od granicy. Droga była makabryczna, niby asfaltowa, ale dziura na dziurze. Zaczynałem rozumieć, dlaczego przebycie niewielkiej w sumie odległości ma zająć 6 godzin. Wtedy też skończył się asfalt. Okazało się, że ta droga jest standardem w Kambodży i do niedawna nie było w ogóle innych dróg ( droga z Siem Reap do Phnom Penn jest asfaltowa, ale stosunkowo od niedawna ).