Angkor - Świątynia Ta Prom
Do świątyni Ta Prom Kel podążamy Tuk-tukiem. Widok ze świątyni rzeczywiście przepiękny; trzeba jednak przyjść trochę wcześniej, żeby zająć sobie odpowiednie miejsce. Mnóstwo turystów - Japończyków, Amerykanów, Tajów i innych nacji. Tuk-tuk odwozi nas do hotelu.
Od tej pory mamy swojego osobistego kierowcę - Mr. Dara. Czeka na nas, przyjeżdża do hotelu, umawiamy trasę na cały dzień, ustalamy cenę na początku dnia, pod koniec płacimy. Pan Dara mimo ustalonej trasy i ceny proponuje o wiele więcej niż jest to od niego wymagane, robi więcej kilometrów, zawozi nas na obiad, a kiedy jesteśmy już tak zmęczeni, że nie możemy się ruszyć Pan Dara już na nas czeka, już podwozi. Nic się przy tym nie odzywa, jedynie uśmiecha. Nie mówi praktycznie w języku angielskim, ale rozumiemy się z nim lepiej niż z niejednym taksówkarzem w Polsce. Z nim się już nie targujemy. Uważamy, że zasłużył na pieniądze i napiwek. Za trzy dni jazdy zapłaciliśmy mu 30 dolarów, w tym 10 dolarów napiwku. Pan Dara jest przeszczęśliwy. Dużo zarobił. Ma na utrzymaniu rodzinę w jednej z wiosek, jakie mijaliśmy po drodze do Sieam Reap.