Opuszczamy Kambodżę, mając wrażenie, że spędziliśmy tam za mało czasu, że jeszcze nic nie wiemy o tym kraju poza tym, że chcemy tu jeszcze wrócić. Żegnamy się z resztą grupy, część jedzie dalej w głąb Kambodży do Phnom Penn, część do Wietnamu, a my wracamy do Polski. 150 km do granicy z Tajlandią pokonujemy w 4 godziny. Granicę przekraczamy z podobną ostrożnością jak wtedy, gdy wkraczaliśmy do Kambodży ( od Francuza usłyszeliśmy, że jak przekraczał granicę to jednej z osób z grupy obcokrajowców ktoś na motorze wyrwał aparat cyfrowy ). Trzeba uważać. Noc spędzamy na ulicy Khaosan, a potem na lotnisku w Bangkoku.
11 godzin lotu i Warszawa, wreszcie znane strony. A tu kolejny szok kulturowy. Czujemy się obco. Warszawa wygląda szaro. Jest miastem niemalże bezludnym w porównaniu do Bangkoku. Twarze mówią do nas - odejdźcie! Takie wrażenie trwa jeszcze kilka dni. A potem praca, bo może uda się wrócić.