Przy drodze sporo straganów, które prawdopodobnie są jednym źródłem utrzymania dla całych rodzin. Na stoiskach można było kupić papierosy, owoce i co ciekawe benzynę. Widzimy butelki po Coli, Sprite wypełnione żółtawą cieczą. Nie warto próbować - to benzyna.
Pewnego razu byliśmy świadkami jak samochód osobowy zatrzymuje się przy straganie, wyciąga duży lejek, do niego wkłada 2 butelki Coli, 2 Sprite'a oraz 1 Fanty. Po kilku minutach odjeżdża. Wiedzieliśmy, że Cola ma właściwości czyszczące, ale żeby służyła jako paliwo to chyba tego jej producenci nie przewidzieli.
Co jakiś czas dojeżdżaliśmy do mostów, przed którymi był drogowskaz "detour"; notabene jedyny znak drogowy jaki widzieliśmy podczas całej drogi pomiędzy miastem przygranicznym Poipet a Sieam Reap. Musieliśmy w takim wypadku przejechać dookoła mostu przecinając koryto wyschniętej rzeki. Ten widok, jak i domy na palach dały nam dopiero wyobrażenie jak ten kraj musi wyglądać w porze deszczowej. Mosty prawdopodobnie oszczędzają, bo ich jakość przypomina raczej budowlę dziecka niż coś, co w architekturze nazywają mostem.
Po kilku godzinach jazdy zobaczyliśmy kolejny "detour", ale tym razem drogę zagrodził nam Pan z Patykiem. Pan z Patykiem nie chciał nas przepuścić bez uiszczenia odpowiedniej opłaty za przejazd. Na szczęście opłata była wliczona w cenę biletu i nasz przewodnik sam się tym zajął. Pan z Patykiem z miną bardzo srogą łaskawie opuścił patyk i mogliśmy bezpiecznie przejechać objazdem. Pomyśleliśmy sobie, że to pewnie właściciel ziemi, do którego należy objazd, ale okazało się, że nie; po prostu Pan z Patykiem razem z drugim Patykowym zwietrzyli biznes - taki rodzaj płatnego odcinka autostrady.