1 strona Powrót Napisz do nas Szukaj Spis treści | |||||
|
Zdrowie i pogoda |
# Zdrowie | |||
19 stycznia, o godzinie 18:47, po sześciu tygodniach pobytu w Indiach wlałam w siebie - świadomie - pierwsze krople tutejszej wody. Niemal czułam, jak spływa do żołądka. Wraz z jakimiś stworzonkami? Czy mam już amebę? Byłyśmy ze znajomą na dosie (na zdjęciu pani przygotowująca to danie) i potem trzeba było ugasić pragnienie. Oczywiście, tradycyjnie potrawa nie miała być ostra...
Powtórka "z wody pitnej" nastąpiła parę dni później, byliśmy zaproszeni na kolację do domu szefa naszego hotelu, Jego syn wyjeżdżał do pracy w innym stanie (odległość ok.1900 km). I nim ojciec dowiózł butelki mineralnej, podano w kubkach zwykłą.
Szczęśliwie nic się nie działo, dotąd przez cztery miesiące jedynie dwa razy miałam chwilowe problemy gastryczne. I pod koniec stycznia słońce było już tak mocne, że mogłam nabawić się udaru. Podczas Święta Republiki trochę mnie przypiekło; zarezerwowano dla nas miejsca w pierwszym rzędzie, tam kawa i ciasteczka, i nie można było wycofać się pod dach, moja głowa jak i aparat przez dwie godziny były w pełnym słońcu, co z tego że była dopiero godzina 10:00? Raz też dopadło mnie takie przeziębienie, musiałam się położyć na dwa dni. Wówczas jeszcze ranki były chłodne, a czas pod prysznicem i w otwartym samochodzie dał o sobie znać... Do lekarza pojechałam wraz z panem, z którym pracuję. Później tłumaczono mi, że kierowca mógłby zawieźć mnie, a później zostawić. Ramesh miał nad wszystkim czuwać, abym trafiła do właściwych drzwi oraz zrozumiała, jak przyjmować leki. Wcześniej, czekając (wizytę wyznaczono dopiero na godz.17:30) drzemałam przy biurku. Proponowano mi nawet, abym się położyła na kanapie, która stoi w naszym pokoju. Ale w ten sposób mogłabym mieć powód do kolejnych odwiedzin w centrum medycznym...
Wejście do obszernego pokoju, drzwi w stylu kowbojskim. Za przepierzeniem kozetka i duża szafa, w której jak się okazało trzymana jest podręczna apteczka. Centralnie ustawiono długie biurko, a przed nim kilka krzeseł. A za nim dyrektor całego ośrodka.
Krótka rozmowa i po chwili termometr, który pływał w płynie nieokreślonego koloru, trafił do moich ust. Na migi pokazywałam, że u nas mierzymy temperaturę pod pachą. Tutaj tak mierzą tylko dzieciom. Osłuchiwał mnie przez sweter, czyżby wstydził się? Fakt, w gabinecie było kilka osób, myślałam, że to pacjenci, okazało się, że lekarze zdający dyżur.
Dostałam krople do nosa i tabletki, pocięte na sztuki, więc nawet nie byłam w stanie odczytać ich nazwy. Przy czym one pochodziły z innego źródła, pan doktor wypisał specjalny kwit, a po jakimś czasie "aptekarz" przyniósł całe zawiniątko w gazecie.
A ze swoich zasobów wydobył buteleczkę i zaczął tłumaczyć mi, że mam "gurglować". Nie wiem, czy w języku polskim jest takie słowo, kiedyś usłyszałam i zostało, teraz pomogło mi zrozumieć zalecenie płukania gardła. Wtedy właśnie Ramesh okazał się pomocny, kilka razy panowie wspólnie powtarzali mi, że nie mam tego pić!
Leki poskutkowały, podobno nie były to antybiotyki, ale dawka musiała być końska... Przede wszystkim kolejnego dnia spałam prawie przez cały czas. Nawet nie obudzili mnie na lunch, wieczorem przygotowałam sobie "Gorące kubki". Rano prosiłam tylko o owoce, pan od razu poszedł i szybko wrócił mówiąc, że sklep jest jeszcze zamknięty. Później przyniósł bananki, pomarańcze i winogrona. Tak o mnie dbają, raczej nie zginę...
I na tym zakończyły się moje przypadki medyczne.
Później towarzyszyłam Panu, który spiekł się na raka. Przyjechali dwa dni wcześniej z Polski, na początku marca, i chociaż siedział cały czas w cieniu pod drzewami, jakoś go "chwyciło", ale co ciekawe - tylko jedną nogę! Pan doktor zwołał całe konsylium, lekarka-dermatolog (w kolorowym sari) pierwszy raz widziałam coś takiego. Zalecili kategorycznie unikać słońca i zaaplikowali środki łagodzące, a także krem z wysokim filtrem. Oczywiście, wcześniej bohaterski Pan nie chciał wcale wybrać się do lekarza, a ledwo chodził... Po kilku dniach kuracji skóra trochę zbladła, ale nie obeszło się bez całkowitego złuszczenia naskórka. Hindusi niemal obrazili się, gdy pytaliśmy o cenę porady czy leków. Jesteśmy ich partnerami, więc mamy te same uprawnienia.
Tutaj pacjenci mają książeczki zdrowia podobne do naszych; nie wiem, czy na terenie całych Indii tak jest. Pracownicy zakładów i ich rodziny dostają leki w ramach ubezpieczenia, wszystkie podawane wpisuje się do rejestru oraz do tych książeczek, pewnie, aby w przyszłości nie domyślać się, co już było stosowane. Tym bardziej, że wielokrotnie ma się do czynienia z ludźmi nie czytającymi. Byłam świadkiem, jak lekarz kilkakrotnie tłumaczył o dawkowaniu, zapisanie na kartce nie sprawdza się...
Czekała nas też wizyta na sali operacyjnej, czy w pokoju zabiegowym. Kolega zdarł znamię, które zaczęło rosnąć. Najpierw pobieranie krwi, badanie od razu na miejscu. Miałam nawet własne strzykawki, ale okazały się niepotrzebne, wszystko jest jednorazowe. Pamiętam tekst pana Krzysztofa Mroziewicza o dziewczynce, która zmiażdżyła palec zamykając drzwi. Zastrzyk wykonano co prawda strzykawką jednorazową, ale przed zabiegiem nie umyto rak... Tutejsze laboratorium jest dobrze wyposażone, pielęgniarka miała rękawiczki i podobno kłuła bezboleśnie. Jeszcze EKG i od razu trzech lekarzy odczytujących wynik. Chirurg sprawnie wyciął narośl, poinformowano nas o stosowanej procedurze. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę musiała rozmawiać na temat szwów rozpuszczalnych. Wycinek przesłano na badania do Bangalore, po kilku dniach przyszły wyniki, nie tylko w formie pisemnej, ale też płytka laboratoryjna, gdyby chciało się powtórzyć testy.
Przychodząc na wizytę jesteśmy traktowani "poza kolejnością", od razu prowadzi się nas do gabinetu. A na korytarzu siedzą na długich ławkach cierpliwi pacjenci, ciekawie przyglądając się białym, którym także coś dolega. Podobnie było przy następnej okazji, u stomatologa, bo koledze wypadła plomba. Pan doktor zaraz zaordynował usunięcie zęba, ale po pertraktacjach zgodził się go wypełnić. Gabinet maleńki, sterylizator pamiętający chyba bardzo zamierzchłe czasy i miednica ze śladami kamienia. Na szczęście, następna wizyta była już ostatnia i ząb może wracać do domu...
Hindusi też często pokaszlują, zwłaszcza w porze zimowej są zakatarzeni, ranne mgły nie pomagają, a oni jeszcze jeżdżą na skuterach. Dlatego opakowują szalami całe głowy, tak, że widać tylko oczy. Nawet mężczyźni stosują takie osłony.
Generalnie, temperatura rzędu 15°C jest już "zimowa" i należy się dobrze "omotać". Jadąc w dalszą drogę obowiązkowo zabiera się ciepłe kurtki. A w okolicach górskich przeżyłam duże zaskoczenie (i szok higieniczny)! Podczas wycieczki na lodowiec autobus w pewnym miejscu zatrzymał się, pasażerowie tłumnie wysiedli, by powrócić w okryciach, czapkach, szalikach, rękawiczkach... Wypożyczalnia odzieży!
Nie widuję tutaj ludzi kalekich czy wyraźnie ułomnych. Jest kilka osób utykających, mężczyzna ze zdeformowaną klatką piersiową i kobieta z przykurczem szyi. Natomiast w Bangalore widziałam mężczyznę z nogami wywiniętymi do tyłu oraz jednego poruszającego się na kołkach, trzymanych w dłoniach. Na targu widziałam parę żebraków - niewidomego mężczyznę i prowadzącą go kobietę. I kobieta - karzeł o charakterystycznej sylwetce i rysach twarzy. W zakładzie jest dwóch panów niesłyszących, ale stwarza się im wszelkie możliwości pracy i kontaktów z ludźmi. Z jednym stale współpracuję, jest informatykiem.
Spośród chorób często wymienia się cukrzycę, cierpią na nią nawet osoby dbające o właściwe odżywianie i wystrzegające się wszelkich źródeł cukru. Kolejną przypadłością są choroby serca, ich przyczyny doszukują się w szybkim i nerwowym trybie życia.
Dieta jest głównie bezmięsna, ale je się dosyć tłusto, wszystko na oleju. Oprócz tego dziennie na śniadanie są dwa jajka w formie omletu lub jajka sadzonego, ciekawe jak wygląda poziom cholesterolu po pewnym czasie? Lekarz zapytany, jakie badania dobrze byłoby wykonać przed wyjazdem, odrzekł filozoficznie, że lepiej nie wiedzieć. Niektórzy Hindusi jedzą mięso, mówią, że przyjmują to, co ich organizm toleruje. Mój żołądek powoli się odzwyczaja, na co dzień są potrawy warzywne. Mało surowych warzyw, czasem pomidor lub ogórek, a do tego czerwona ostra cebula. Przed pierwszym wyjazdem radzono parzyć owoce (winogrona były potem brązowe i bardzo słodkie). Jak teraz o tym mówię, traktują to jako dobry żart.
W miejscu zamieszkania jest podawane jedzenie "domowe", gotowane specjalnie dla nas, więc nie daje się nie jeść - zakładam, że wszystkie makarony i sosy przygotowywane są w przyzwoitych warunkach. Potrawy są dosyć ostre, więc potem proszę o curds - kefir, który ma uspokoić pożar...
|
# Pogoda | |||
Informacja z ostatnich dni - w połowie maja na południu Indii padł rekord 48°C! Takie temperatury są tu podobno niespotykane, najwyżej powinno być ok.40°C. Ale, z kolei skwar zapowiada obfite deszcze w przyszłym miesiącu.
Piękne indyjskie noce... Nie chodzi mi bynajmniej o romantykę, tylko o duchotę i komary. Ale dowiedziałam się, że to, że jestem pokąsana nie jest takie straszne wobec faktu, że gdyby komary mnie nie pożarły, padłyby. Hinduskie rozumowanie. Stosuję środki odstraszające, ale widocznie desperacja i wola przeżycia komarów jest większa. Ataki nasiliły się w ostatnim czasie, gdy rozpoczęły się opady i wzrosła wilgotność. Siedzą wszędzie, napadają nawet podczas śniadania, lokując się pod stołem. Widać, też muszą posilić się rano, a ja potem kilka godzin się drapię...
Wszyscy wokół pytają o "atmosphere", odpowiadam, jeśli chodzi o ludzi, otoczenie, okolicę jest jak najbardziej w porządku, ale pogoda mnie zabija. Po świętach Wielkiej Nocy zaczęła się wiosna (wówczas tradycyjnie dzieci zmieniają mundurki z zimowych na letnie), a już dwa tygodnie później, po święcie Ugadi zapanowało lato. Jego zwiastunami są drzewa gulmohar, pięknie kwitnące na czerwono, dopiero później mają liście.
Jest gorąco i duszno, zwłaszcza że dosyć często niebo jest zasnute chmurami. Temperatura ok.34°C, według zapowiedzi może dochodzić nawet do 38°C, a w miastach, wśród betonu i samochodów jest więcej...
W porze obiadu przeżywam katusze, po pokonaniu 300 metrów do drugiego budynku mam dość. A tam z kolei klimatyzacja i zimno. W drodze powrotnej czeka przejście przez bramkę w kamiennym murze, za którym czeka gorąco (ciekawe, że odczuwa się to zwłaszcza w jedną stronę). Mijam pracowników, chronią się przed skwarem, w cieniu spędzają przerwę. Kłaniają się standardowym "Jak się masz?" Nie muszę odpowiadać, rozkładam ręce, wznoszę oczy do góry, już wiedzą... Po takim spacerze nie można od razu dojść do siebie, potrzeba kilka minut odpoczynku. Nie dziwię się wcale, że "gorące" kraje nie stoją wysoko na drabinie rozwoju. Kto w ogóle widział pracować w kraju i w porze wakacji?
Szczęśliwie, w tym roku monsun jakby wiedział, że jestem tu i już prawie umieram, jego początki są dwa tygodnie wcześniej. Przewiduje się więc, że lato nie będzie dokuczliwe. Ale tak ma być do czerwca. Czasem wieczorami przechodzą orzeźwiające deszcze. Zdarza się nawet ulewa; wtedy robi się przyjemnie i w pokoju jest przeciąg.
Od połowy stycznia prawie przez cały czas mam otwarte okno w moim pokoju. Wtedy jednak było jeszcze tak zimno, że rano marzłam pod prysznicem, ponieważ woda nagrzewana jest od słońca. Wówczas spałam pod kocem, obecnie okrywam się tylko prześcieradłem, a i tak noce są nieprzyjemne. Nie pomaga już wentylator; klimatyzacji nie chcę używać, szczególnie, że szum "machiny" budzi pół okolicy, poza tym nie służy mojemu gardłu.
Podczas uroczystości Komunii rodzice dzieci przekazywali w darze wentylator dla Kościoła, przy ołtarzu także stał spory, obrotowy. W telewizji plastelinowy ludzik zachęca do zakupu wentylatora, w sezonie jest też sporo reklam klimatyzatorów...
W gazetach na pierwszej stronie są rady jak przetrwać lato (nagłówek głosi "Pokonać upały"); szczególnie zaleca się picie nie gazowanej wody mineralnej, soku z kokosa i maślanki.
Pierwsze dokuczliwe gorąco poczułam w lutym, teraz nie liczę nawet ile razy byłam mokra. Czasem tylko słyszę za sobą uśmiechy, gdy suknia klei się do pleców. Po powrocie z pracy czy jakimkolwiek wyjściu zaraz szybkie pranie. I po półgodzinie wszystko jest suche!
Słońce jest na tyle niebezpieczne, że nawet patrzenie na jasną ścianę, od której odbija się światło poraża. Ilekroć się trochę podpiekę, Hindusi, a zwłaszcza panie z uśmiechem patrzą na mój opalony nos. U nich nie ma możliwości dostrzec takiego efektu. Choć widzę, że w miejscach osłoniętych mają piegi, a na stopach charakterystyczne jaśniejsze paski, ślady po chodzeniu w klapkach. Czyli jednak się opalają...
Kiedy opowiadam, jak długa zima była w tym roku w Polsce, i że nawet w połowie kwietnia spadł śnieg, niemal nie dowierzają. Zresztą, niektórzy nie potrafią sobie tego białego puchu wyobrazić. Nie wszystkich stać na wyjazd w Himalaje, a zdjęcia nie oddają skrzypienia i iskrzenia się w blasku promieni słonecznych. Czegoś jednak Hindusi zostali pozbawieni...
Bardzo lubię - tak jak stoję - wejść pod prysznic. Pod warunkiem, że jest woda. Susza dała się we znaki, często na dachu pracują panowie napełniający zbiorniki.
Stosownie do pogody następuje zmiana garderoby. Ciepłe ubrania dawno spoczęły w szafie, wyciągam "letnie". Na swoje urodziny pod koniec lutego po raz pierwszy założyłam klapki i teraz nie ma już mowy o czymkolwiek innym. I jak wcześniej prosiłam o dosłanie z domu cienkich "pończoszniczych" skarpetek (tutaj takich w ogóle nie znają), teraz będę je wieźć z powrotem. Gdy do długiego (do połowy łydek, ale z rozcięciami po bokach) batikowego topu ubrałam szorty, znajoma powiedziała mi, abym coś założyła. Później także Jej mąż mówił mi, iż nawet w pracy kiedyś pytali Go, co mi się stało, że paraduję z gołymi nogami. Mówię, że tak gorąco. No, ale to są Indie i mała mieścina na południu, więc chyba nie wypada. Kupuję też trochę materiałów, aby uszyć coś na miejscu, ale to już inna, nie zawsze wesoła bajka...
Autor: Grażyna Kowolik
1 strona Powrót Góra Napisz do nas Szukaj Spis treści |